Co czyni ludzi wyjątkowymi? Może
fakt, że każdy jest na swój sposób inny od drugiej osoby, co powoduje, że
możemy poszczycić się swoją wyjątkowością. Objawia się to jednak na różne
sposoby. U Severin van der Coeur wyjątkowość jest dosyć specyficzna –
dziewczyna jest szesnastoletnią czarownicą, jedną z najlepszych uczennic w Akademii
Magii i Czarodziejstwa Lumiére. Co więcej, prócz tego, że jest czarownicą,
pochodzi z rodziny wieloletnich czarodziejów, to stała się łatwym celem dla
Śmierciożerców. Severin wciąż żyła w spokojnej nieświadomości, mając dwójkę
najwspanialszych przyjaciół, cudownego kuzyna i fantastycznych rodziców. Nie
miała pojęcia, jak jedno wydarzenie, może wpłynąć na całe życie. Jedna
sytuacja, wydarzenie, nieodpowiednia decyzja może zmienić wszystko to, na co
pracowaliśmy przez całe życie. Severin przekonała się o tym w kilka dni po
zakończeniu piątego roku szkolnego w Akademii Lumiére.
***
Wakacje, jak co roku, spędzała z
rodzicami. Prawie zawsze wyjeżdżali gdzieś w ciepłe kraje, a w poprzednie letnie
ferie Severin miała okazję zwiedzić Francję. Zobaczyła na własne oczy Akademię
Magii Beauxbatons, paryskie miasteczka zamieszkiwane przez czarodziejów, a
także cudowny, ale mugolski, kabaret Moulin Rogue. Ogrzewała się nad Oceanem
Atlantyckim i podziwiała dzielnicę czerwonych latarni. Wtedy jeszcze nie
wiedziała, że mogą to być ostatnie wspólnie spędzone wakacje.
Te zaczęły się niemal identycznie
jak każde inne. Ostatniego dnia roku szkolnego rodzice przyjechali po nią na
peron i zabrali ją do domu. Severin, wraz z rodzicami, mieszkała na Wyspie
Księcia Edwarda. Również niedaleko nich mieszkał kuzyn Severin, Jonathan Brown,
wraz z matkę Daphne. Jon był dla dziewczyny nie jak kuzyn, bardziej niczym
starszy brat, któremu mogła zawsze zaufać. Ale w życiu pojawiają się momenty,
gdy sytuacja zabrania mówienia całej prawdy, tak jak w tym przypadku. Siódmy
lipca, dzień jak co dzień, niczym nie różniący się od innych. Severin siedziała
w swoim pokoju na poddaszu, a jej rodzice, Anton i Jovianne van der Coeur, siedzieli
w salonie. Tydzień wcześniej blondynka dostała od rodziców prezent na
zakończenie roku, ze względu na to, że ukończyła SUMY z samymi Wybitnymi
wynikami. Dostała więc coś, co zawsze było bardzo trudne do dostania – pelerynę
niewidkę, za którą ludzie byliby w stanie zabić. Nikomu się do tego nie
przyznała, nawet najlepszej przyjaciółce, Liberty. Chociaż w ciągu roku
szkolnego były nierozłączne, to w czasie wakacji pisały niewiele listów,
chociaż trochę jej tego brakowało. Pisała kolejny list, który później znowu
schowa do pudełka po butach i nigdy ich do nikogo nie wyśle. Na brzegu biurka
leżała peleryna, poskładana w idealną kostkę. Kiedy usłyszała kilka cichych
trzasków, jeden po drugim, odruchowo chwyciła za pelerynę. Nie spodziewali się
żadnych gości, poza tym mało kto teleportował się wprost do ich salonu.
Narzuciła na siebie pelerynę i bardzo cicho odsunęła się od biurka, nasłuchując
jakichkolwiek odgłosów z dołu. Zamarła, słysząc męskie głosy.
- Macie w tej chwili ją znaleźć!
Musimy ją znaleźć! – nie znała tych głosów, ale była przerażona. Z hukiem
otworzyły się drzwi do jej pokoju, a ona mimowolnie cofnęła się krok do tyłu i
natrafiła na ścianę, między swoim łóżkiem, a starą, drewnianą szafą. Miała
wrażenie, że zaraz wszyscy usłyszą bicie jej serca i wyda się, gdzie jest. Do
pomieszczenia wpadło trzech mężczyzn w czarnych pelerynach i maskach. Od razu
rozpoznała, że są to Śmierciożercy i serce podeszło jej do gardła. Czego
szukali w jej domu? Czego chcieli od niej i jej rodziny? Mnóstwo pytań zaczęło
zaprzątać jej głowę i dręczyć jej serce. Próbowała zapamiętać jak najwięcej
szczegółów z wyglądu mężczyzn, jeden z nich nie miał już maski i w porównaniu
do pozostałej dwójki wydawał się być o połowę szczuplejszy i niższy, chociaż
był od Severin wyższy przynajmniej o głowę i był normalnej postury. Miał
niebieskie oczy, dłuższe, brązowe włosy i pewnego rodzaju niechęć w oczach. Nie
potrafiła jednak odczytać myśli żadnego z nich. Była zbyt przerażona, by móc
skorzystać ze swojego daru. Stach spowodował, że zablokowała swój umysł
całkowicie. Mężczyzna zrobił dwa kroki w jej stronę, a ona miała wrażenie,
jakby jej serce po prostu przestało bić.
- Nie ma jej tutaj – rzucił do reszty,
chociaż Severin dałaby sobie uciąć głowę, że mężczyzna wiedział o tym, gdzie
stoi. Wolała jednak się nie ruszać, chociaż mężczyźni przekopali niemal cały
pokój dziewczyny, przeszukali jej szafki i szuflady, ale jednak kiedy żaden z
nich nie zauważył żadnego śladu dziewczyny, teleportowali się całą trójką z jej
pokoju. Minęła jeszcze dłuższa chwila, nim paraliżujący strach opuścił
szesnastolatkę i powoli ściągnęła z ramion pelerynę.
- Mamo? – zapytała niepewnie,
wychodząc z pokoju. Bez reakcji. – Tato? – powoli schodziła po schodach,
trzymając się poręczy. Nogi wciąż miała jak z waty. Nikt jej jednak nic nie
odpowiadał, a serce znowu jej zamarło, gdy zobaczyła swoich rodziców,
nieruchomo leżących na podłodze. Mieli szeroko otwarte oczy i przerażone,
martwe spojrzenia. Obok nich leżały ich własne różdżki.
- Nie… - wyszeptała niemal bezgłośnie
i upadła na kolana obok rodziców. Byli zimni. Martwi. – Nie – powtórzyła cicho.
Łzy zapiekły ją pod powiekami i nie była w stanie powstrzymać gorących łez,
które zaczęły spływać po jej policzkach na martwe dłonie jej rodziców,
splecione w ostatnim uścisku. Mały, rudy kot kręcił się po salonie i miałczał
przeraźliwie. Nagle usłyszała kolejny, cichy trzask i serce podskoczyło jej do
gardła. Zerwała się z podłogi i pobiegła do siebie, po pelerynę i swoją
różdżkę. Poczuła się jak nieodpowiedzialny dzieciak, zostawiając tak dwie ważne
rzeczy w pokoju, w momencie, w którym parę minut temu jej rodzice zostali
zamordowani przez trójkę Śmierciożerców. Wpadła do pokoju, serce biło jej jak
oszalałe. Zbladła, widząc tego samego mężczyznę bez maski, siedzącego na jej
łóżku i obracającego swoją różdżkę w dłoniach. Nie umiała wydusić z siebie
głosu, kiedy spojrzał na nią i podniósł się. Czuła, jakby nogi wrosły jej w
podłogę.
- To nieodpowiedzialne, zostawiać dwie
najważniejsze rzeczy na wierzchu w swoim pokoju, panno van der Coeur –
powiedział takim głosem, że jej kolana się pod nią ugięły. Nie spuszczała
jednak oczu z niego. Chciała widzieć swojego mordercę do ostatniej sekundy
życia. – Uciekaj stąd lepiej, jeśli chcesz dalej żyć – rzucił. Zabrał z podłogi
jej pelerynę-niewidkę i po prostu się teleportował. Zemdlała z nadmiaru emocji.
***
Daphne Brown była kobietą
niezależną, samotną od ponad trzech lat. Nigdy nie zatęskniła za swoim mężem,
odkąd przez niego popełnia samobójstwo ich młodsza córka. Daphne od wielu lat
traktowała Severin jak swoją córkę, pomagała swojemu bratu i jego żonie w
opiece nad blondynką, zawsze, gdy małżeństwo van der Coeur nie mogło się nią
zająć, chociaż takie momenty mało kiedy się zdarzały. Gdy dwie godziny po
śmierci Antona i Jovianny, Severin napisała list do Daphne, kobieta od razu
deportowała się do domu dziewczyny. To ona zajęła się wszystkim, łącznie z
wezwaniem pracowników Ministerstwa Magii, spakowaniem swojej bratanicy,
zabraniem najpotrzebniejszych rzeczy i deportowaniem się razem z nią do swojego
domu. Nie zadawała żadnych pytań, bo widziała w jakim stanie jest dziewczyna,
przeraźliwie blada, wystraszona, przytulająca do siebie swojego rudego kotka.
Miała zdrętwiałe, lodowate dłonie i milczała, wpatrując się w ścianę. Strata obydwóch
rodziców w ciągu jednego dnia była niczym największa tragedia.
W dwa tygodnie po przeprowadzce do
domu państwa Brown, w tydzień po pogrzebie państwa van der Coeur, zupełnie obca
sowa przyniosła Severin dużą paczkę. Nie było to zwykłe pudełko, raczej jakaś
większych rozmiarów rzecz, zawinięta w brązowy papier i owinięta kilkoma
wstążkami w czarnym kolorze. Na papierze było tylko wypisane pełne imię i
nazwisko dziewczyny: Severin Aceline
Ghislaine Heloise Mirage van der Coeur. Gdy dziewczyna rozerwała papier, na
podłogę wypadła jej peleryna niewidka, z małym, białym kawałkiem pergaminu, na
którym wykaligrafowane było tylko jedno zdanie: „Tobie się bardziej przyda, pilnuj jej i siebie”. Nie było jednak
żadnego podpisu, niczego. Wystraszyła się, bo zrozumiała, że mężczyzna zwrócił
jej pelerynę. Skąd wiedział gdzie teraz mieszka? Będzie chciał ją zabić? Będzie
ją nachodził? Zatrzęsła się. A co, jeśli ich obserwuje? Jeśli jeszcze Jonathana
i ciocię Daphne też zamordują z zimną krwią jak jej rodziców? Nie mogła dłużej
zwlekać, napisała list do dyrektora szkoły, wyjaśniając mu wszystko i prosząc
go o pomoc. Jeszcze tego samego dnia na dom Daphne i Jonathana Brown zostało
rzucone zaklęcie Fideliusa, a mężczyzna został strażnikiem tajemnicy. Vanilla
była przestraszona tym, co działo się wokół jej osoby, nie wiedziała jak się
zachowywać, jak zareagować na niektóre rzeczy… Bała się, po prostu się bała, a
Jonathan bardzo dobrze ją rozumiał i był przy niej, po prostu, niczym starszy
brat. Nie pytał o szczegóły, po prostu ją do siebie przytulał, głaskał po
włosach i obiecywał, że nigdy jej nie zostawi. Rudy kot leżał na łóżku,
zwinięty w puchaty kłębek. Ostatni prezent rodziców, nim zginęli. Severin
bardzo za nimi tęskniła.
***
Leżała w ogrodzie przed domem ciotki
i próbowała złapać ostatnie promienie słoneczne, nim wróci do szkoły. W te
wakacje była nadzwyczaj blada, bo chociaż miała bardzo jasną karnację, to
zawsze trochę złapała promieni słonecznych. Tym razem było jednak inaczej –
przejęta tragiczną śmiercią rodziców i faktem, że żaden ze śmierciożerców nie
spocznie, póki jej nie złapie, wcale nie pomagał jej w normalnym
funkcjonowaniu. Chociaż czuła się bezpieczna w domu kuzyna, fakty te wcale nie
dawały jej podstaw do szczęścia. Spojrzała na Jonathana, który leżał na leżaku
naprzeciw dziewczyny i czytał jakąś
książkę. Severin naczytała się w te wakacje wielu książek, więc teraz chciała
tylko złapać trochę słońca. Nagle usłyszała jakiś huk i syknęła z bólu, kiedy
jej rudy kot wskoczył na jej brzuch i odbił się, wbijając pazury w jej skórę.
Skrzywiła się.
- Głupi sierściuch! – zawołała za nim,
kiedy zniknął w otwartych drzwiach, prowadzących na taras. Z tych kilku
cienkich ranek powoli zaczęła sączyć się krew. Przejechała palcami po nich i
westchnęła. – Durny, przerażony kocur.
Jonathan popatrzył na kuzynkę i
odłożył książkę na bok. Podniósł się z leżaka i wskoczył do basenu, specjalnie
ochlapując Severin zimną wodą. Krzyknęła zła i odłożyła okulary, patrząc na
kuzyna. Zmrużyła oczy.
- Jonathanie Nathanie Brown,
zachowujesz się infantylnie i nieodpowiednio do swojego wieku! Zacząłbyś się
zachowywać odpowiedzialnie, zamiast ochlapywać mnie tą cholernie zimną,
chlorowaną wodą z basenu! – powiedziała, patrząc na niego. Jon tylko się
roześmiał, a kiedy podeszła bliżej brzegu, złapał ją za kostki i pociągnął do
wody, przy okazji podtapiając. Dostał z pięści w tors, kiedy blondynka
wynurzyła się z wody. Podrapane ślady zaczęły ją szczypać, aż się skrzywiła. –
Kretyn – rzuciła i wyszła z wody na brzeg. Długie, jasne włosy sięgały jej do
pasa. Wykręciła wodę z nich i wyprostowała się. Severin była bardzo ładną
szesnastoletnią dziewczyną. Miała długie, gęste włosy w kolorze blond i duże
chabrowe oczy. W połowie piątej klasy ścięła swoją grzywkę na prosto i tak
zostawiła, bo lepiej wyglądała. Była zadbana, chociaż przesadnie nie troszczyła
się o swój wygląd. Używała niewiele kosmetyków do makijażu, zazwyczaj tylko
tusz do rzęs, błyszczyk do ust i, ewentualnie, jakaś kredka do powiek. Nie
lubiła zwracać na siebie zbytniej uwagi, chociaż już to robiła – przyjaźniła
się z Liberty Nolle, dziewczyną, która była najgłośniejsza i o której najwięcej
było słychać. Robiła najwięcej rozrób w szkole i dostawała największą ilość
szlabanów. Severin też często dostawała szlabany, prawdopodobnie przez sam
wzgląd na przyjaźń z brunetką. Blondynce jednak te szlabany zupełnie nie
przeszkadzały, bo przynajmniej mogła spędzać czas tylko z dziewczyną, która
była dla niej niczym ukochana siostra, której nigdy nie miała.
Zła spojrzała na Jonathana, który stał
w wodzie i śmiał się z kuzynki. Po prostu się śmiał, jakby ktoś opowiedział mu
przed chwilą najzabawniejszy dowcip, jaki w życiu usłyszał. Krew, która do tej
pory lekko sączyła się z ran, teraz zmieszała się z wodą, przez co brzuch
Severin był cały we krwi. Blondynka westchnęła i sięgnęła po ręcznik Jonathana,
którym wytarła swój płaski brzuch.
- Masz swój ręcznik! – zaoponował, ale
ona tylko wyszczerzyła swoje białe ząbki i odłożyła skrwawiony ręcznik na leżak
chłopaka, jakby nigdy nic.
- Jonathanie, jak Kuba Bogu, tak Bóg
Kubie, więc ty mnie wrzuciłeś do basenu, ja zmoczyłam i zakrwawiłam twój
ręcznik, także jesteśmy kwita – uśmiechnęła się przeuroczo, puściła mu buziaka
w powietrze i spokojnym krokiem weszła do domu, zostawiając mokre ślady małych
stóp w rozmiarze 37.
***
Wakacje 1996 powoli dobiegły końca.
Tydzień przed rozpoczęciem szóstej klasy, Severin wybrała się wraz z Jonathanem
na zakupy do szkoły. Potrzebowała nowych szat, książek i przyborów do
eliksirów. Prawie godzinę spędziła z chłopakiem w sklepie z miotłami i
wpatrywała się w najnowszy model Błyskawicy. Jonathan był w szkolnej drużynie
obrońcą, a Severin chociaż bardzo chciałaby grać na pozycji ścigającej, to
mogła sobie tylko o tym pomarzyć – miała za duży lęk wysokości, by móc wsiąść
na miotłę i polecieć w górę. Żałowała, ale nic nie mogła na to poradzić. Lęków
się nie wybiera. Na każdym meczu jednak siedziała w pierwszym rzędzie i
kibicowała swoim przyjaciołom – Liberty, Alexandrowi i Jonathanowi. Miała
nadzieję, że kiedyś ten strach jej przejdzie i będzie mogła polatać na miotle,
bo przecież każdy mówił, że to świetna sprawa. Ona też chciała się dobrze bawić
w taki sposób.
Spakowała pozostałe rzeczy i
rozejrzała się po pokoju. Po wakacjach już miała tam nie wrócić, ze względu na
to, że ciotka Daphne nie mogła się nią zaopiekować, nie była jej prawnym
opiekunem i po zakończeniu szóstej klasy Severin miała trafić do domu dziecka.
Nie chciała tego, ale nie potrafiła wymyślić jakiegoś sposobu, by tego uniknąć.
Miała jednak dziesięć miesięcy roku szkolnego, by coś wymyślić, a wiedziała, że
jej przyjaciele na pewno nie pozwolą na spędzenie ostatnich lat
niepełnoletności w domu dziecka. Na przyjaciół zawsze mogła liczyć, nie ważna
była sytuacja, moment, nie ważne czy się kłócili, czy obecnie się nienawidzili.
Po prostu zawsze przy niej byli, a ona zawsze była przy nich. To byli najlepsi
przyjaciele, jakich kiedykolwiek mogła sobie wymarzyć.
„Za
dwa dni pierwszy września. W końcu się spotkamy. Tęsknię za Tobą, Liberty.
Kocham Cię. Severin”
Zwinęła pergamin i przywiązała swojej
sowie do nóżki. Pogłaskała zwierzę po łbie i jeszcze przez jakiś czas patrzyła,
aż na horyzoncie nie było widać nawet małej, czarnej kropki, która oznaczała
jej ukochaną sówkę. Westchnęła cicho. Wiedziała, że i tak nie dostanie
odpowiedzi od swojej najlepszej przyjaciółki, ale nie mogła się już doczekać
powrotu do szkoły, do przyjaciół, nauczycieli, do ukochanych murów akademii.
Obróciła się na krześle i rozejrzała po pokoju. Już nie pamiętała, kiedy miała
taki bałagan przed wyjazdem do szkoły. Musiała jeszcze wszystko popakować, a
chęci wiele nie było. Do odjazdu pociągu zostało 47 godzin, 53 minuty i 11
sekund.